Składniki:
500 g mąki orkiszowej typ 700
250 ml pełnotłustego świeżego mleka
3 jajka od szczęśliwych kur
100 g masła klarowanego
50 g nierafinowanego cukru pudru
20 g świeżych drożdży (można dać 10 g drożdży suchych)
1 czubata łyżeczka cukru waniliowego lub 2 łyżeczki ekstraktu waniliowego
1/2 łyżeczki drobnej soli
Zaczyn ze świeżych drożdży:
/ uwaga: składniki odliczamy od podanych powyżej w przepisie /
20 g świeżych drożdży
10 g cukru nierafinowanego
50 ml letniego mleka (podgrzanego do 40 stopni C)
100 g mąki
Jajka i mleko powinny mieć temperaturę pokojową.
Do garnuszka wkruszyć drożdże, zasypać cukrem, zalać mlekiem i wymieszać do rozpuszczenia drożdży. Dodać mąkę i ucierać aż do zniknięcia grudek. Przykryć ściereczką i odstawić w ciepłe miejsce do wyrośnięcia (ja stawiam na łapce do garnków na włączonym kaloryferze). Zaczyn powinien podwoić swoją objętość, należy go kontrolować co 5-10 minut.
Odmierzoną mąkę wsypujemy do dużej miski i robimy po środku dołek, do którego albo wlewamy zaczyn ze świeżych drożdży albo po prostu dodajemy suche drożdże. Następnie rozpuszczamy masło z solą i odstawiamy do wystudzenia. Do miski zaś wbijamy jajka, wlewamy mleko oraz wsypujemy cukier i cukier waniliowy. Wyrabiamy chwilę ciasto – można to robić ręcznie albo mikserem, potem dolewamy masło z solą i jeszcze trochę wyrabiamy, aż ciasto stanie się elastyczne, gładkie i nie będzie się rwało (w zależności od sposobu zajmie nam to 15 -30 minut). Przykrywamy masę ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce (u mnie lekko ogrzany wcześniej piekarnik, a potem nastawiony “na żarówkę”) na około 1 godzinę, a faktycznie czekamy na podwójne zwiększenie ilości ciasta, zaglądając co jakiś czas. Gdy osiągniemy oczekiwany efekt, wykładamy partiami ciasto na cienko oprószoną mąką stolnicę lub blat, wałkujemy na grubość 1-2 cm i szklanką wycinamy kółka, które odkładamy do ponownego wyrośnięcia, zostawiając między nimi odstępy. Z podanej w przepisie proporcji wychodzą dwie pełne blachy pączków. Bomboloni pieczemy na termoobiegu w temperaturze około 180 stopni C do lekkiego zezłocenia, sprawdzając patyczkiem w środku, przez jakieś 10-15 minut – mają być miękkie, ale nie surowe. Oryginalne po wystudzeniu posypujemy drobnym cukrem ( w przypadku pączków pieczonych raczej cukrem pudrem), ja wolę pączki polukrowane (lukrowanie wykonujemy przy pączkach jeszcze gorących). Włosi jeszcze nadziewają te pączki kremem budyniowym lub czekoladowym, ja sobie już darowałam, ale Wy oczywiście możecie to zrobić 🙂 Inna opcją jest też po chwilowym przestudzeniu zanurzenie pączków w roztopionym maśle i obtoczenie ich w drobnym nierafinowanym cukrze.
na podstawie przepisu Wiszniówki